Zapis rozmowy
z Charlesem S. Kraszewskim

Spotkanie z cyklu „Tłumacz w muzeum”, (od lewej) Dobromiła Jankowska, Charles S. Kraszewski, 1.12.2019
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy Dobromiły Jankowskiej z Charlesem S. Kraszewskim lub przeczytania jej zapisu. Spotkanie odbyło się w ramach cyklu Tłumacz w muzeum jesienią ubiegłego roku jako część Festiwalu Tradycji Literackich. Charles S. Kraszewski jest jednym z najwybitniejszych tłumaczy literatury z języka polskiego na język angielski, autorem m.in. przekładu Dziadów Adama Mickiewicza i dramatów Zygmunta Krasińskiego.

Zapis spotkania

Dobromiła Jankowska: Dzisiejsze spotkanie odbywa się nie tylko w ramach trzeciego Festiwalu Tradycji Literackich, ale również jako część cyklu „Tłumacz w muzeum”, który jest organizowany pod patronatem Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury. Moim dzisiejszym gościem jest Charles Stephen Kraszewski – poeta, tłumacz z literatury polskiej, czeskiej, słowackiej, absolwent Penn State University. Pisał pracę magisterską o polskich i francuskich tłumaczeniach poezji Gerarda Manleya Hopkinsa, a doktorską o polskich i czeskich bohaterach oraz antybohaterach literackich okresu romantyzmu. Jest autorem tomików poezji, między innymi: Beast, Diet of Nails i Chanameed. Przetłumaczył na angielski pełny tekst Dziadów i Sonety Adama Mickiewicza, utwory dramatyczne Krasińskiego, który jest patronem dzisiejszego spotkania; teksty Juliusza Słowackiego i Stanisława Wyspiańskiego. Angielski przekład Odprawy posłów greckich Jana Kochanowskiego autorstwa naszego gościa został niedawno zrealizowany w Teatrze Globe w Londynie w reżyserii Jamesa Wallace’a, w ramach festiwalu „Szekspir i Polska”. Charles pracuje obecnie nad angielskimi wersjami poezji Ignacego Krasickiego i Tytusa Czyżewskiego. Tworzy również po polsku. Jego wiersze oraz polskie przekłady T.S. Eliota i Robinsona Jeffersa publikowała między innymi „Odra”. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich oraz Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie. W 2013 roku otrzymał nagrodę tego związku za propagowanie kultury polskiej. Zacznę od pytania, które pewnie wszystkim ciśnie się na usta: „czy nazwisko zobowiązuje”? W jednym z wywiadów powiedziałeś: „Jestem w trzech czwartych Polakiem i w jednej czwartej Słowakiem, ale uważam się za Kraszewskiego i basta!”.

Charles S. Kraszewski: Chciałbym przede wszystkim być chrześcijaninem, o to jest dosyć trudno. Jestem Amerykaninem od urodzenia, to prawda, urodziłem się w Stanach Zjednoczonych w sześćdziesiątym drugim roku i lubię mówić, że ciało się urodziło w Stanach Zjednoczonych w sześćdziesiątym drugim, a dusza w osiemdziesiątym czwartym w Krakowie. Jest jakby wielka fosa, która rozdziela moje życie i trochę nie poznaję tego wcześniejszego.

DJ: A jaka jest historia twojej rodziny i nazwiska Kraszewski?

CK: Mój dziadek pochodzi z Mazowsza, ze wsi Rokicie, i tam zdaje się, Kraszewscy coś mieli, ale czy faktycznie jakieś więzy krwi są, nie wiem, i nigdy właściwie za bardzo się tym nie interesowałem, ponieważ Józef Ignacy, którego lubię nazwać wujkiem, pisał tylko prozą i proza za bardzo mnie nie interesuje. Matka Konarska była z Opola Lubelskiego, a babcia ze Słowacji. Ja nie znałem dziadków, tylko babcię Słowaczkę, która mieszkała z nami aż do osiemnastego roku mojego życia, więc bardzo silne są u mnie takie tradycje, przede wszystkim kulinarne, słowackie.

DJ: Tak, o Galicję zapytam później, ale teraz postawię chyba najważniejsze dla każdego tłumacza pytanie: kiedy postanowiłeś, że zostaniesz tłumaczem, bo pracujesz przede wszystkim jako wykładowca, czy ta decyzja była świadoma czy po prostu urodziła się z tego, że mówisz po polsku?

CK: To bardzo złożone pytanie i złożona odpowiedź. Najkrócej: gdy byłem na studiach, grałem w zespole muzycznym na gitarze basowej. I uwielbiam gitarę basową, ale jak dla większości basistów to nie był mój pierwszy instrument. Zacząłem od gitary i później z zapotrzebowania zacząłem grać na basie. I wydaje mi się, że tak samo jest z tłumaczeniem wierszy. Nie wiem, czy nazwałbym siebie poetą, ponieważ to bardzo dużo, ale piszę wiersze. Chyba zacząłem pisać wiersze, jak miałem osiem lat, rodzice kupili mi pierwszą gitarę i zacząłem układać piosenki. I od tego przede wszystkim było zamiłowanie do literatury, szczególnie Thomasa Hardy’ego, którego wiersze uwielbiałem już jako młody człowiek, więc zacząłem pisać wiersze i od tego jeden krok do tłumaczenia, bo czyta się w różnych językach i najczęściej tłumaczę coś, co czytam w innym języku i mówię, to jest tak fajne, szkoda, że ja tego nie napisałem. Więc druga najlepsza rzecz to tworzyć w innym języku.

DJ: Co pierwsze ukazało się drukiem?

CK: Boże, to jest świetne pytanie, a ja w tej chwili nie wiem, z tego powodu, że tłumaczenie to tak naprawdę moja pasja i codziennie nad czymś pracuję. Moja frajda to właśnie ta praca i gdy kończę pracę nad czymś, rozdział się zamyka i idę do czegoś innego, więc oczywiście bardzo się cieszę, kiedy coś się ukaże. Książkowo to chyba właśnie Dziady.

DJ: A dlaczego Czechów tłumaczysz współczesnych, a Polaków kanonicznych?

CK: Przede wszystkim tłumaczę to, co lubię. I bardzo też lubię współczesną literaturę polską, ale jako wykładowca jestem komparatystą, uczę na małej uczelni w Pensylwanii, gdzie właściwie jestem jedyny nie od literatury brytyjskiej czy amerykańskiej, a raczej europejskiej. I bardzo lubię wprowadzać pisarzy, na przykład polskich i czeskich, do moich wykładów, więc z prostego zapotrzebowania, że Mickiewicza nie było w języku angielskim.

DJ: Te najsłynniejsze, najłatwiej dostępne twoje przekłady to właśnie Hašek i Balabán, a jeśli chodzi o polskie…

CK: Haška uwielbiam, on jest jednym z moich ulubionych autorów, a Balabán to był pomysł mojej redaktorki w Londynie, ona chciała, żeby ta książka została przetłumaczona na angielski. Nie za bardzo znałem Balabána przedtem i od razu się zakochałem, bo to był świetny pisarz.

DJ: W takim razie porozmawiajmy chwilę o przekładach romantyków. Jaka jest historia tej serii? To wydawnictwo Glagoslav Publications, w którym ukazali się Wyspiański, Słowacki, Krasiński. Wiem, że w większości przy wsparciu Instytutu Książki.

CK: Bardzo, bardzo trudno jest znaleźć wydawcę dla literatury polskiej, szczególnie dla dramatów i poezji w Stanach Zjednoczonych. Skończyłem pełny przekład Dziadów i on leżał przez chwilę u redaktora w Chicago, w Northwestern University. I w tym samym czasie Glagoslav się ze mną skontaktował. Bardzo cenię to wydawnictwo, ponieważ działają z misji. To bardzo małe wydawnictwo założone przez dwóch Ukraińców. I mają za misję udostępnienie literatury słowiańskiej czytelnictwu angielskojęzycznemu. Zaczęli od pisarzy rosyjskich, białoruskich i ukraińskich, a właśnie nasz Mickiewicz, Dziady to był ich pierwszy tytuł polski i od tego czasu mam z nimi bardzo dobre stosunki i jestem bardzo wdzięczny, że znalazłem drogę do nich, albo oni do mnie.

DJ: Książki, które leżą przed nami, ukazały się w przeciągu trzech, czterech lat. Czy wcześniej publikowałeś fragmenty? I jak wyglądała praca nad nimi, bo zwykle wyobrażamy sobie, że Dziady tłumaczy się latami, zbiory dramatów Słowackiego również, więc dlaczego taki wybór? Wiem, że Słowacki jest Ci najbliższy, bo powiedziałeś mi o tym, a pozostałe? Jak się pracuje nad wielkimi rzeczami?

CK: Przede wszystkim z zamiłowania, ja uwielbiam te rzeczy, więc dla mnie to frajda, tak siedzieć i pracować nad nimi. Trzecia część Dziadów wyszła w dwutysięcznym roku w małym wydawnictwie w Pensylwanii, które już nie istnieje, w bardzo małym nakładzie. I od tamtego czasu brałem tę książkę i tłumaczyłem na przykład drugą część, trochę czwartej, ale ma się inne rzeczy na talerzu. Dziady powstawały na przestrzeni osiemnastu lat. Przekład nabrał tempa może w 2012 czy 2013 roku, kiedy Teatr Polski we Wrocławiu wystawił Dziady w całości i skontaktowali się ze mną, czy mogą używać mojego przekładu w napisach.

DJ: A Krasiński i Słowacki?

CK: Żeby wszystkich wieszczów zrobić, więc to są wszystkie dramaty Krasińskiego i cztery Słowackiego. Do którego mam nadzieję, że kiedyś powrócę, ponieważ uwielbiam go jako dramaturga.

DJ: Chciałam wrócić do Czechów, bo wspominałam o bohaterach romantycznych, o których pisałeś pracę doktorską. I mnie cały czas frapuje, kto to są czescy bohaterowie romantyczni? Bo my znamy chyba w Polsce tylko Máchę, natomiast sprawdziłam, że są jeszcze Tyl, czyli współautor hymnu czeskiego i Josef Václav Frič.

CK: To prawda, że romantyzm u Czechów to nieco słabszy nurt niż u Polaków, więc oczywiście z klasycznej weny romantycznej to przede wszystkim Mácha i u Máchy to właśnie Máj. Piękny utwór…

DJ: Mácha ma też świetny biogram, bo zmarł, gdy miał dwadzieścia sześć lat, i to tragicznie.

CK: Zupełny romantyk, prawda. Wzorował się na Mickiewiczu oczywiście. Jeszcze Tyl, też jako dramaturg bardzo ciekawy i oczywiście Karel Havlíček Borovský, dziennikarz i poeta z drugiej połowy dziewiętnastego wieku. Napisał cykl tyrolskich elegii o sobie, jak Austriacy go kiedyś obudzili w środku nocy, aresztowali i zawieźli do Austrii. I tam są bardzo komiczne sceny i widać, jak czeski humor idzie od Borovskiego, przez Haška do dzisiejszego dnia.

DJ: To ja zapytam o kolejnego patrona tegorocznego Festiwalu Tradycji Literackich. Czy w twojej pracy pojawił się Gombrowicz?

CK: Tak, w dysertacji pisałem o Transatlantyku, dla mnie to prześmieszna powieść. Czasami się śmieję na głos, czytając ją, ale to takie nietypowo polskie, że Gombrowicz mówi o sobie, chyba w innym kontekście, w „Dziennikach”, że chce być Mojżeszem, który wyprowadzi Polaków z polskości. Więc Transatlantyk i cała ta historia, jak reprezentować Polskę za granicą, to bardzo fajna odpowiedź na patriotyzm romantyczny.

[…]

DJ: Wrócę jeszcze do Haška, o którym wspomniałeś. Mnie zaskoczyło, że książka, która ukazała się w twoim przekładzie, ma po polsku tytuł Tajemnica mojego pobytu w Rosji. W Polsce przeszła zupełnie bez echa jako część zbioru wydanego w osiemdziesiątym dziewiątym roku pt. Nieznane przygody dobrego wojaka Szwejka i inne opowiadania. I wśród tych innych opowiadań znajduje się właśnie osiemnaście próz dotyczących pobytu w Rosji. Znalazłam o niej zdanie: „Hašek w tej książce to nie dość, że Bolszewik to jeszcze Czech”. Wiem, że kochasz Haška, wiem, że dostałeś Haška w prezencie od żony Oli, dlaczego akurat na taki zbiór się zdecydowałeś?

CK: Jestem bardzo dumny, że moje nazwisko jest związane na przykład z Mickiewiczem, albo z Wyspiańskim, ale bardzo chciałem robić coś jako tłumacz z Haškiem. Dobry wojak Szwejk ukazał się wiele razy po angielsku. Akurat znalazłem w bibliotece antologię tych opowiadań, ale nie tylko, bo to też sprawozdania dziennikarskie i artykuły, które napisał na rzecz bolszewików. Wydanie, którego używałem, było opublikowane chyba w latach sześćdziesiątych, więc haškolog, nie pamiętam nazwiska, zgromadził wszystkie te teksty związane z pobytem autora w Rosji i wydał w jednym tomie. I mnie to zafascynowało, ponieważ pokazuje go takim, jakim był: bardzo tajemniczym człowiekiem, niektórzy ludzie zastanawiają się, czy w cokolwiek wierzył. I to widać z różnych stron, tam są teksty, które popierają Masaryka i takie, które chcą odciągnąć ludzi od Masaryka i do Armii Czerwonej. I oczywiście on wraca później do Czech, więc to bardzo ciekawy zbiór. Możliwe, że Glagoslav go chciał, ponieważ pokazuje pogląd na Rosję oczami nie-Rosjanina i to po prostu jest fascynująca książka.

DJ: Żeby zakończyć czeski wątek, wspominaliśmy o tym, że pojawiła się książka Możliwe, że odchodzimy Balabána w Twoim przekładzie, a mówiłeś, że tłumaczysz drugą, tak?

CK: Tak, Kudy šel andĕl.

DJ: Którędy szedł anioł, obie te książki ukazały się po polsku i oboje będziemy je bardzo polecać. Bo kochamy Balabána, niezwykłego pisarza, dla mnie przede wszystkim bardzo mocno wierzącego, jak na Czecha to niezwykłe. I człowieka, który nigdy się nie utrzymywał z pisania. Dobrze, to teraz chciałabym Cię zapytać, jakie były największe wyzwania? Takie praktyczne wyzwania tłumaczeniowe. Krasiński: w środku jest Irydion, jest Nie-Boska komedia, jest Niedokończony poemat, tekst, który niespecjalnie się cieszy zainteresowaniem badaczy. Jakie było największe praktyczne wyzwanie w przekładzie Krasińskiego?

CK: Żeby siedzieć codziennie przy biurku i mozolnie nad tym pracować. Nie chcę powiedzieć, że Krasiński jest nudny, bo to by było bardzo krzywdzące. Mnie się wydaje, że on był bardzo dobrym pisarzem, ale to coś innego niż poezja. Poezja mnie fascynuje z tej strony formy, żeby się bawić, więc czasami, gdy pracuję nad wierszem, idzie mi bardzo lekko, ponieważ to lubię. A tak siedzieć cały czas z tą prozą, szczególnie z prozą Krasińskiego, która jest dosyć formalna... Więc sama praca, żeby zmuszać się do tego, siedzieć i wykonać zadanie.

DJ: „Sonety” – wiem, że je lubisz.

CK: To są krymskie, erotyczne i jeszcze te, które się znajdują w innych częściach. Wszystkie, które znam. Zanim w ogóle poznałem Mickiewicza, lubiłem sonet. Jak później poznałem Mickiewicza i dowiedziałem się „Aha, pisze sonety”, to już […]. Sonety krymskie są nadzwyczajnie piękne, więc wydaje mi się, że jak się tłumaczy coś, co się kocha, to jest łatwiej.

[Tłumacz czyta po polsku i po angielsku Stepy akermańskie].

DJ: A teraz zadam to trudne pytanie. Dlaczego Dziady są po kolei?

CK: Byliśmy w muzeum [Pana Tadeusza] i teraz wiem, że nie trzeba zbytnio ufać Władysławowi Mickiewiczowi, ale podobno on powiedział, że jego tata, zanim zmarł, chciał wrócić do Dziadów. I chciał je wydać w takim właśnie szyku i ja coś w tym widziałem. Jeśli czyta się Dziady Mickiewicza, tak jak się je czyta w polskiej szkole: bohater się rozwija z miłości, z miłości zazdrosnej, z miłości do jednej kobiety, do tej otwartej miłości do całego narodu, ja kocham miliony i tak dalej. Ale jak się je czyta inaczej, tworzy się bardzo ciekawe, inne rozwinięcie tego bohatera. […] Eliot kiedyś mówił o wielkich Europejczykach, a wydaje mi się, że Mickiewicz zalicza się do tego grona, nie przez Pana Tadeusza, tylko przez Dziady. I jak się je przeczyta po kolei, bohater Mickiewicza nie jest tylko bohaterem narodowym, jest bohaterem dla całej ludzkości. Mógłbym dalej, i dalej, i dalej, w związku z innym wielkim Europejczykiem – Dantem.

DJ: Te wyjaśnienia, o które prosiłam teraz Karola, znajdują się też po części we wstępach, które są bardzo rozbudowane. I przed spotkaniem Karol powiedział mi, że się wzorował na wstępach do książek z serii Biblioteka Narodowa. Co wiele wyjaśnia. My oczywiście zdajemy sobie sprawę, że bez tych wstępów utwory dla amerykańskiego czytelnika nie byłyby przystępne. I to też trochę przynosi moje następne pytanie o Słowackiego i o teatr Słowackiego. Czy myślisz, że właśnie przez teatr Słowackiego łatwiej jest dotrzeć do angielskiego czytelnika? Bo mnie się wydaje, że ten wybór właśnie ze Słowackim mógł być skuteczniejszy niż na przykład z Mickiewiczem.

CK: Tak, oczywiście. Znam to z doświadczenia, ponieważ w tym roku Waldemar Raźniak z Warszawy, aktor, pojechał do Bostonu. I skontaktował się ze mną przez „The Globe” i zapytał, czy może używać moich tłumaczeń Słowackiego dla studentów. I zdaje się, że omawiali Marię Stuart i chyba Balladynę.

[…]

DJ: A skoro wspomniałeś o „The Globe”, jak doszło do współpracy przy Odprawie posłów greckich?

CK: Wiesz co, przedtem pytałaś o pierwszy przekład, który wyszedł – to właśnie Kochanowski. Odprawa posłów greckich wyszła w Los Angeles w dziewięćdziesiątym czwartym roku. Bardzo długo to był jedyny przekład na angielski Kochanowskiego, nawet kiedyś dostałem list od polonisty w Kanadzie, który powiedział, że Kochanowski powinien mi kupić piwo, za to, że w końcu to wyszło i taki dobry przekład. Bardzo długo to był jedyny przekład na angielski Kochanowskiego. Chyba najlepiej sprzedający się w ogóle przekład z tych wszystkich. Od kilku lat działam w Związku Pisarzy Polskich w Londynie i „The Globe” skontaktował się ze mną za ich pośrednictwem i za pośrednictwem Instytutu Polskiego w Londynie. I zdaje się, że plan był taki, że na całym festiwalu w Londynie nie było w ogóle Kochanowskiego.

[…]

DJ: Masz swoje techniki tłumaczeniowe?

CK: Mam, ale boję się wypowiadać, ponieważ to będzie brzmiało strasznie nawinie i strasznie romantycznie. A nie jestem specjalnie romantyczny. Moim zdaniem i z doświadczenia mojego tłumacz poezji jest medium. I śmiejcie się, jeśli chcecie, bo mam bardzo grubą skórę, ale… ja bardzo silnie czasami czuję obecność. Szczególnie ostatnio, jak tłumaczyłem Czyżewskiego, to jak byśmy już byli na „ty”.

DJ: Dobrze, to jeszcze raz zacytuję Karola, który powiedział: „Jak się da uchwycić formę i styl, to treść przekłada się sama”. A bycie poetą? Mówisz, że napisałeś tylko kilka wierszy i wydałeś kilka tomików, ale oczywiście jesteś poetą. Czy to pomaga czy przeszkadza w przekładzie? Chce się czasami napisać po swojemu? Poprawić?

CK: Pomaga, oczywiście, że pomaga. Poprawić tekst? George Steiner kiedyś powiedział, że „Najniebezpieczniejsza rzecz jest wtedy, kiedy przekład jest lepszy od oryginału”. A ja bym bardzo chciał, żeby moje wszystkie przekłady były uważane za lepsze niż oryginały. Przepraszam, Adaś, ale Ezra Pound, którego też uwielbiam, kiedyś powiedział do grona literaturoznawców „My piszemy, a wy piszecie o nas”. I ja też tak myślę sobie, że ja nie jestem tym, który ma oceniać, czy to jest dobry przekład, czy nie. Mogę powiedzieć, czasami kładę to pióro na stole i mówię, ale czy to jest bardzo subiektywne, czy to się sprawdza, to ja nie wiem, ja zupełnie nie wiem.

DJ: W Polsce toczy się teraz dyskusja, czy tłumacz to też autor? Czy tłumacz to tylko odtwórca? I czy już tylko rzemieślnik. Tłumaczenie to sztuka, czy rzemiosło?

CK: Sztuka, ja zajmuję się wyłącznie sztuką, więc tak, to jest sztuka. Ja bym powiedział, że nie chodzi o dosłowność, tylko o to, aby amerykański albo brytyjski odbiorca odbierał takie samo wrażenie z tego tekstu, jak polski odbiorca oryginału. Więc żeby to robić, czasami trzeba przeinaczyć, czasami. Bo chodzi o to wrażenie, oczywiście przekaz tej samej informacji, ale to jest nieuniknione i tak trzeba robić. I ja bym to powiedział przede wszystkim, mówiąc o Czyżewskim teraz, bo u Czyżewskiego to jest gra słowna, przez cały czas, on się bawi.

DJ: Tak, jak ja zobaczyłam, że tłumaczysz Czyżewskiego, to pomyślałam „Jezus Maria”…

CK: Teraz to jest chyba moje ulubione tłumaczenie, nie tylko ponieważ to ostatnie skończone, albo Myszeis Krasickiego, a forma jest bardzo ważna i dowcip jest bardzo ważny. Czasami trzeba dowcipkować po swojemu, żeby to wyszło, dlatego też myślę, że tłumacz poezji jest medium. Duch poety musi go przenikać, a wtedy to on pisze i może odbiegać trochę. Ja nie pamiętam, który to był tłumacz, ale tłumaczył dosyć słynny utwór, taki długi i chwalił się, że jego tłumaczenie zawiera dokładnie tyle wersów, ile było w oryginale. A ja za bardzo tego nie mogłem zrozumieć, bo tłumacz poezji nie powinien liczyć wersów, tylko powinien wchłonąć oryginał i wypuścić dobrze, aby amerykański albo brytyjski czytelnik mógł to odebrać z takim samym szokiem i z radością jak ten Polak.

DJ: A jaka jest w tym momencie sytuacja tłumacza w USA? To dla mnie ważne, bo to spotkanie odbywa się pod patronatem Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury. Twoje nazwisko jest na wszystkich okładkach. Czy to norma, że nazwisko tłumacza się pojawia na okładce, czy tłumaczy się docenia? Czy toczą się dyskusje, czy tłumacz jest artystą? Bo w Polsce to do niedawna nawet ustawowo nie było potwierdzone, że tłumacz też jest artystą. Jak to jest w Ameryce?

CK: Krótko mówiąc, nie wiem, ponieważ nie czytam tłumaczeń, szczególnie z polskiego, bo nie potrzebuję. Ale mogę Ci powiedzieć, że to jest oczywiście samopromocja i żądałem, że moje nazwisko też musi tam być, bo to jest uczciwe. Jeśli tu są głupoty, proszę Państwa, to moje głupoty, a nie Mickiewicza. Więc ja też muszę się do nich przyznać. To są Dziady Kraszewskiego, tak jak są Dziady Mickiewicza. I to ważne, przez zwyczajną uczciwość, że ja tam też jestem.

[…]

DJ: A oprócz Czyżewskiego nad czym teraz jeszcze pracujesz?

CK: Ostatnio współpracuję z „Nowym Napisem” w Krakowie i przez nich zapoznałem się z twórczością Jana Polkowskiego, którego tłumaczę w tej chwili i Janusza Szubera, więc w tej chwili mam kilka terminów… Zawsze jest problem z czasem, ale ostatnio przez wspólnego znajomego skontaktował się ze mną Rafał Wojasiński, zaczęliśmy pisywać do siebie i zacząłem czytać jego rzeczy. Olanda w moim tłumaczeniu wyjdzie w Londynie w kwietniu bodaj [2020]. Więc ostatnio czytałem Wojasińskiego z przyjemności i też zawodowo. Czasu jest mało, ale jestem we Wrocławiu, w Waszym pięknym mieście, po raz pierwszy w życiu. Dla mnie to troszkę jakbym wrócił do domu, ponieważ tłumaczyłem co najmniej dwóch poetów z Wrocławia, Niemców, dawno temu. Oczywiście Anioła Śląskiego. Wstąpiłem w pierwszym dniu do kościoła świętego Macieja i poczułem coś przy drzwiach, to nie jest żart.

 


Więcej publikacji