Cykl Tłumacz w muzeum
Nie tylko Bánffy – spotkanie z Ireną Makarewicz
- 6 kwietnia 2024 (sobota),
godz. 16.00
- wstęp bezpłatny, liczba miejsc ograniczona, wejściówki do odbioru w kasach muzeum
- kino Popiół i Diament
(wejście przez kawiarnię)
Miklós Bánffy był człowiekiem wielu talentów – politykiem, dyplomatą, autorem sztuk teatralnych, kostiumografem oraz grafikiem. Podczas kolejnego spotkania z cyklu „Tłumacz w muzeum” porozmawiamy nie tylko o jego pisarstwie i imponującej (objętościowo i treściowo) „Trylogii siedmiogrodzkej”, której pierwszy tom pt. „Policzone” opublikowało niedawno Wydawnictwo Officyna, ale także o innych wciąż mało znanych i zdecydowanie niedocenianych w Polsce węgierskich pisarzach.
Gościnią spotkania będzie Irena Makarewicz, tłumaczka literatury węgierskiej i jej propagatorka, w której bibliografii znajdują się również utwory między innymi Sándora Máraiego, Györgya Spiró i Dezső Kosztolányiego. W rozmowie z Dobromiłą Jankowską opowie między innymi o tym, czy rzeczywiście węgierski to najtrudniejszy język na świecie, dlaczego książki z tego kraju tak rzadko trafiają na listy polskich bestsellerów i czy Miklós Bánffy słusznie porównywany jest do Lwa Tołstoja czy Josepha Rotha. Poprosimy też o podanie prawidłowej wymowy najdłuższego węgierskiego słowa megszentségteleníthetetlenségeskedéseitekért.
Transmisja spotkania
Gościni
Irena Makarewicz – urodzona w Warszawie, studiowała w Budapeszcie i w Warszawie, z wykształcenia enolożka i filozofka, z zamiłowania tłumaczka literatury węgierskiej, od wielu lat zafascynowana osobą i twórczością Sándora Máraiego – przełożyła wiele jego opowiadań („Magia”, „Stara miłość”), powieści („Pokój na Itace”, „Pokrzepiciel”, „Sąd w Canudos”, „Trzydzieści srebrników”, „Rozwód w Budzie”, „Ta prawdziwa”), esejów i felietonów („Kronika Niedzielna”), a także dzienników podróży („Śladami bogów”, „Porwanie Europy”). Ostatnio ukazała się w jej przekładzie obszerna monografia na temat życia i twórczości Sándora Máraiego: Tibor Mészáros, „Odyseja XX. Sándor Márai – życie i dzieło”. Tłumaczyła również utwory Györgya Spiró („Salon Wiosenny”, „Diavolina”) i Dezső Kosztolányiego („Złoty latawiec”), wciąż też odkrywa dla polskiego czytelnika nieznanych wcześniej węgierskich autorów, takich jak Alberta Wassa („Czarownica z Funtinel”), Gábora Zoltána („Orgia”, we fragmentach) i Miklósa Bánffyego („Trylogia siedmiogrodzka” – pierwszy tom „Policzone” ukazał się pod koniec 2023 roku). Wielokrotna stypendystka węgierskich instytucji kultury, nagrodzona także przez Fundację Milána Füsta przy Węgierskiej Akademii Nauk oraz Węgierskim Krzyżem Zasługi za osiągnięcia w krzewieniu literatury i kultury węgierskiej. Członkini Kapituły Nagrody Literackiej im. Marka Nowakowskiego.
O autorze
Hrabia Miklós Bánffy de Losoncz (1873–1950) pochodził z jednej z najznamienitszych i najbardziej wpływowych arystokratycznych rodzin Siedmiogrodu. Był artystą wszechstronnie utalentowanym – pisarzem, grafikiem, reżyserem teatralnym, projektował też kostiumy i scenografię do przedstawień operowych, był intendentem węgierskich teatrów, a z drugiej strony brał czynny udział w życiu politycznym – jako wojewoda komitatu Kolozsvár, poseł do parlamentu węgierskiego, a także minister spraw zagranicznych Węgier w latach 1921–1922. Po tym jak Traktatem z Trianon Siedmiogród został przyznany Rumunii, w 1926 roku Bánffy powrócił w rodzinne strony i zajął się organizowaniem i wspieraniem, także materialnym, instytucji naukowych, kulturalnych, oświatowych, wyznaniowych, których zadaniem było działanie na rzecz mniejszości węgierskiej w Siedmiogrodzie. Brał też udział w tajnych rokowaniach z opozycją antyhitlerowską w Bukareszcie w 1943, w odwecie za co Niemcy spalili jego wspaniały – jeden z największych w całym Siedmiogrodzie! – pałac w Bonchida. Po II wojnie światowej dopiero w 1949 roku pozwolono mu opuścić Rumunię i połączyć się z żoną i córką, które przebywały na Węgrzech. Krótko potem zmarł w Budapeszcie.
Prowadząca
Dobromiła Jankowska – absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego (filologia angielska i filologia polska), tłumaczka literatury angielskiej, menadżerka kultury. W latach 2007–2021 koordynatorka Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania. Od 2016 roku kierowniczka Gabinetu Literackiego im. Tadeusza Różewicza w Muzeum Pana Tadeusza (Ossolineum) we Wrocławiu. W 2009 roku jurorka konkursu na najlepszy zbiór opowiadań imienia Franka O’Connora (Cork, Irlandia), jednej z najbardziej prestiżowych nagród literackich na świecie. Przełożyła prawie osiemdziesiąt książek, między innymi opowiadania Lauren Groff oraz Lucii Berlin i powieści Sigrid Nunez. W 2020 roku nagrodzona tytułem jednej z 30 Kreatywnych Wrocławia. W 2021 była jurorką Nagrody za Twórczość Translatorską imienia Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Tłumaczy między innymi dla wydawnictw Pauza, Agora, Poznańskie, Czarne, Marginesy, W.A.B.
Więcej o cyklu
Cykl spotkań z tłumaczami literatury, który prowadzony jest w Muzeum Pana Tadeusza od 2018 roku przez zespół Gabinetu Literackiego im. Tadeusza Różewicza.
Tematyka spotkań koncentruje się nie tylko na tekście tłumaczonym czy na jego skuteczności (lub jej braku), ale też na samym procesie tłumaczenia i związanej z nim profesji.
Bohaterami spotkań są między innymi tłumacze – przez niektórych nazywani „drugimi autorami”, przez innych zaś uważani za niewidzialnych, przezroczystych, pracujących nie dla siebie, a wyłącznie dla autora oryginalnego tekstu.
Niewielu współczesnych tłumaczy literatury pięknej pamięta o tym, że w epoce oświecenia stawiano najczęściej znak równości między utworem pierwotnym a przekładem, oba bywały równie oryginalne i bynajmniej nie obawiano się ryzykownego dostosowywania (a wręcz dopasowywania) tekstu do polskich realiów. Dzisiaj takie tłumaczenia nazwalibyśmy pewnie parafrazami, lub bardziej wprost, przeróbkami. W istocie rzadko dbano o zachowanie oryginalności tłumaczonych utworów poetyckich czy dramatycznych, choć szanowano na przykład teksty antyczne. Adam Mickiewicz dopiero kiedy trafił na Uniwersytet Wileński, przyjął zasadę, by – jeśli to możliwe – tłumaczyć z oryginału (a nie przekładów na francuski, rosyjski czy włoski). Tłumackie, jak byśmy powiedzieli dzisiaj, próby autor „Pana Tadeusza” podejmował jeszcze w Nowogródku, ale w pierwszych jego tłumaczeniach z Woltera postacie zamiast mówić wrzeszczały, a aluzyjne obrazy okazywały się zdecydowanie zbyt rozbudowane. Razem z przyjaciółmi z kręgu filomatów spotykał się, odczytywał i omawiał translatorskie próbki na zebraniach. Tłumaczył nie tylko z francuskiego, ale ze względu na brak czasu przekłady z języków zachodnioeuropejskich powstawały wyłącznie we fragmentach – często bardzo dobrych, czasami ostro krytykowanych. Mickiewicz pracował z utworami Schillera (przede wszystkim „Rękawiczką” i fragmentami „Don Carlosa”), Byrona (tłumaczenie „Giaura” przeszkadzało w ukończeniu „Pana Tadeusza”!) i Szekspira („zabitym szekspirzystą” stał się podczas pobytu w Rosji, stworzył jednak tylko pionierski przekład niepełnej sceny z „Romea i Julii”), a tłumaczenia – własne oraz analiza choćby „Jerozolimy wyzwolonej” Tassa w spolszczeniu Piotra Kochanowskiego – wzbogacały i inspirowały poetycką twórczość samego Mickiewicza (jak „Don Carlos” – „Konrada Wallenroda”). Przełożył między innymi dwa sonety Petrarki i fragment „Piekła” z „Boskiej komedii” – jak pisała Zofia Szmydtowa, „torując drogę przyszłym polskim tłumaczom w zakresie artystycznego przekładu” włoskich poetów. Jednak dla Mickiewicza, Słowackiego czy Norwida przekłady na zawsze pozostały tylko dodatkiem do oryginalnej twórczości, dopełniały ją, choć również inspirowały, o czym pisał Mickiewicz m.in. w liście do Antoniego Edwarda Odyńca z czerwca 1828 roku: „Szkoda, że zaniedbałeś tłumaczenia. Ja przynajmniej często w tej pracy znajdowałem nowe siły, nowe myśli i lubo nie skończyłem zaczętego tłumaczenia, wielem zawsze z niego korzystał”. Cytował również znane i powtarzane do dziś wśród przekładających powiedzenie Jacquesa Delille’a, że „Tłumacz pożycza piękności; powinien je oddać w tejże ilości, choć różną zupełnie monetą”. Mickiewicz dojrzały mocno sprzeciwiał się zbyt swobodnemu traktowaniu tekstu oryginalnego, ale też – jakżeby inaczej – zbyt kurczowemu trzymaniu się jego treści.
Komentarze, listy i translatorski dorobek Mickiewicza zyskują nowe znaczenia, gdy pomyślimy choćby o kilkudziesięciu tłumaczeniach „Pana Tadeusza” na języki obce, zaczynając od najwcześniejszych – niemieckiego (1836) czy francuskiego (1844), przez albański, esperanto i jidysz, do najnowszych – wietnamskiego, estońskiego i kaszubskiego (odpowiednio 2008, 2000, 2010). W 2018 roku ukazały się kolejne już tłumaczenie na język angielski (Billa Johnstona) i długo wyczekiwany włoski „Messer Taddeo” Silvano De Fantiego (poprzedni, pierwszy, autorstwa Arrigo Boito i Clotilde Garosci opublikowano w 1871!). Wielu zwiedzających Muzeum Pana Tadeusza, oglądając tłumaczenia epopei w sali Znaczenie, niezmiennie twierdzi, że Mickiewicz po koreańsku na pewno nie brzmi tak samo – i mają rację. Nie od dziś wiadomo przecież, że tłumaczenie to zderzenie dwóch nieprzetłumaczalnych rejestrów. Tym ważniejsze jest zadanie tłumacza, który wybiera odpowiedni rejestr, obrazy, musi rozstrzygać kwestie stylistyczne – szczególnie, jeśli chodzi o tłumaczenie poezji. „Nieszczęśliwe to istoty, ci tłumacze – wszystko im wolno i wszystko wzbronione” pisał Jan Nepomucen Kamiński, a Wolter już ostrzej krytykował przekładową arogancję: „Tłumacze to lokaje, którym się zdaje, że są tak wielcy jak ich panowie, zwłaszcza gdy panowie są już bardzo starzy”.
Między innymi o przekładach (ale nie tylko poezji) będziemy rozmawiać w cyklu Tłumacz w muzeum. Zapowiadały go już spotkania z Billem Johnstonem i Francescą Fornari (badającą przekłady m.in. poezji Zbigniewa Herberta na język włoski). Dzięki współpracy z Europejskim Centrum Edukacji Międzykulturowej słuchaliśmy fragmentów nowego (jednego z dwóch istniejących) tłumaczenia „Pana Tadeusza” na język esperanto. Gościliśmy również Jerzego Jarniewicza, autora publikacji „Tłumacz między innymi” (Wydawnictwo Ossolineum 2018). W muzealnej księgarni znajduje się prawdopodobnie największy w Polsce wybór obcojęzycznych przekładów epopei, a także poezja Różewicza, Szymborskiej czy Miłosza w tłumaczeniach na francuski czy angielski. W muzeum odbyło się również pierwsze spotkanie oddziału południowego Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, a na wystawie stałej prezentowane były kolejno tłumaczenia „Pana Tadeusza” na języki obce. Rozmawiając o przekładach w muzeum, koncentrujemy się nie tylko na tekście tłumaczonym oraz na jego skuteczności (lub jej braku), ale też na samym procesie tłumaczenia – który dla wielu jest wręcz rodzajem „zarządzania ryzykiem”, ponieważ nierzadko bywa, że zamierzony efekt albo nie zostaje w ogóle osiągnięty, albo okazuje się inny niż zamierzony, tym samym szkodząc odbiorcy nowo powstałego tekstu i tekstowi oryginalnemu.
Bohaterami spotkań będą zatem między innymi tłumacze – przez niektórych nazywani „drugimi autorami”, przez innych zaś uważani za niewidzialnych, przezroczystych, pracujących nie dla siebie, a wyłącznie dla autora oryginalnego tekstu. Jednym z naszych zadań będzie zaprezentowanie „tragarzy słów” (określenie Henryka Bereski) oraz ich pracy, trudnej, a często niedocenianej i ignorowanej (bo nierzadko jeśli książka jest dobra – splendor spada na autora, a jeśli zła – wytyka się kiepskie tłumaczenie i zakłada, że to przez nie otrzymujemy produkt „wybrakowany”). Nie będziemy zajmować się krytyką przekładu, ale zaprosimy tłumaczy, by porozmawiać o uwikłaniu w różne języki i światy, o byciu zawsze „pomiędzy” autorem i czytelnikiem, o współczesnych tłumaczeniach literackich – i dzieł współczesnych, i powrotach do literatury choćby romantycznej, które ocenia się często na tle wcześniejszych przekładów i literackiego dziedzictwa. Na spotkaniach warsztatowych porozmawiamy o tym, jak wyraźne powinny być „ślady tłumacza” w tekście, jakie tłumacz literacki powinien mieć kompetencje (komunikacyjne, tekstowe, kulturowe, techniczne?), jak zmieniała się rola tłumacza i przekładu na przestrzeni ostatnich lat, i jak kształtuje się ona w epoce wolnego dostępu do literatury obcojęzycznej.
Czy tłumacz to artysta, czy tylko rzemieślnik? Czy Boy-Żeleński, Tuwimowie, Chądzyńska, Słomczyński czy Barańczak to tłumaczeniowi bogowie, z którymi nawet nie powinniśmy próbować się równać? Czy, jak pisał Krzysztof Fordoński, przekład literacki jest zajęciem zbyt małej grupy ludzi, by mogli oni skutecznie walczyć o swoje prawa? Czy miał rację Michał Paweł Markowski, pisząc, że „bez przekładu [Dostojewski, Proust, Mann] byliby tylko sobą, a dzięki przekładowi są kimś innym”?
Zobacz również
Spotkanie odbywa się pod patronatem Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury i Wydawnictwa Officyna.